Monika Fabisz

Monika Fabisz

Moniko, opowiesz nam swoją historię?

Skończyłam studia filozoficzne o specjalności ekologia człowieka i bioetyka. Jednak prace, które później wykonywałam, nie były związane z moim kierunkowym wykształceniem. W międzyczasie zdrowie mi się posypało. Dość poważnie zachorowałam na depresję lękową. Jednak finalnie życie tak mi się poukładało, że złapałam punkt zaczepienia, jakąś taką kotwicę w życiu, cel do realizacji, mianowicie zajęłam się zwierzętami. Zwierzętami bezdomnymi, w potrzebie, porzuconymi, okaleczonymi.

Jak długo zajmujesz się zwierzętami?

To już ponad 10 lat.

Masz swoje zwierzęta?

Tak, mam 7 kotów i  psa bez oka. Wszystkie „z odzysku”, przygarnięte znajdy.

W kontekście wojny na Ukrainie, jest jakaś pomoc z Twojej strony?

Tak, jeśli chodzi o zwierzęta ukraińskie, to początkowo miałam plan pojechać na granicę i tam zaangażować się w pomoc, ale niestety na Ukrainę za bardzo wyjechać się nie da. Na granicę jeżdżą przede wszystkim duże fundacje, które efektywniej organizują zbiórki, więc ich pomoc jest o wiele większa. Stwierdziłam, że bardziej przydam się tu na miejscu, w Warszawie, na dworcach, w punktach przetrzymań, w punktach recepcyjnych. W związku z tym zrobiłam rekonesans i zaczęłam organizować do tych miejsc dostawy potrzebnych rzeczy: leków, transporterów, karmy itd.

No właśnie, powiedź nam Moniko w takim razie, jak wygląda taki dzień Twojej pomocy zwierzakom?

Na co dzień korzystam z wielkiego serca ludzi dobrej woli. Organizuję z przyjaciółmi aukcje charytatywne i kiermasze na Facebooku. Wyprzedajemy tam rzeczy, które pozyskamy od darczyńców. Za pozyskane środki kupuję to, czego w danym momencie najwięcej potrzeba. A później rozwożę te rzeczy do miejsc docelowych, głównie na dworce.

Dużo jest tych ukraińskich zwierząt?

Tak, bardzo dużo.

Czyli Ci ludzie uciekający z Ukrainy, to nie tylko ludzie, to jeszcze zwierzęta?

No tak. W Ukrainie zostaje mnóstwo zwierząt. Są porzucane lub gubią się w wojennej zawierusze. Te, którym udało się dotrzeć do Polski, też potrzebują naszej pomocy.

Moniko wspierasz zwierzęta od ponad 10 lat. Czy to oznacza, że jest Ci łatwiej?

To jest tak, że na aukcjach i bazarkach ludzie się zmieniają, ale są osoby, które pomagają mi na stałe, za co jestem bardzo wdzięczna. Ja bardziej działam w terenie, jeżdżę, rozmawiam z ludźmi, staram się dać im to, czego w danym momencie potrzebują dla zwierzaków. Oczywiście, nie można zapominać o naszych polskich zwierzętach, bo one też wymagają pomocy. Koci sezon jest już w pełni, więc pojawia się coraz więcej malców, którym trzeba pomóc. Współpracuję z lecznicą i siecią domów tymczasowych dla kotów. Odławiam bezdomne koty, kastruję, jak potrzeba leczę, dzikusy wypuszczam w miejsce bytowania, a te proludzkie, które nie radzą sobie na wolności, umieszczam w zaprzyjaźnionych domach tymczasowych i szukam im domów stałych. 

Czy jest mi łatwiej? Na pewno tak, ludzie mi ufają, bo mnie znają i wiedzą, czym się zajmuję. Choć z pewnością pomaganie zwierzakom to trudne zajęcie.

Dziesięcioletni staż to spory dorobek?

Dziesięcioletni staż liczy się już w setkach kotów, którym udało się pomóc. Zdarzają się też psy, ale zwykle przekazuję ten temat moim koleżankom. To pomaganie daje mi siłę każdego dnia i kopa, by walczyć o swój dobrostan, by się nie poddawać. Kiedy nadchodzi kryzys łapię się myśli, że nie mogę pozwolić sobie na to, by zostawić zwierzaki w potrzebie. One mnie potrzebują. A ja potrzebuję ich, żeby trzymać się na powierzchni.

Moniko zrobiłaś sobie sama taką kocio terapię, można powiedzieć. No właśnie, porozmawiajmy chwilę o depresji. Dużo się ostatnio o niej mówi. Są kampanie dotyczące tej choroby. Ujawniają się kolejne znane osoby walczące z depresją.  Powiedz Moniko, czy choroba rzeczywiście bardzo Ci utrudnia normalne funkcjonowanie?

Depresja w moim odczuciu jest bardzo trudną, ciężką chorobą, bo zupełnie zmienia się perspektywa odbierania świata, ludzi i bodźców. Jest to taka pewna nadwrażliwość i tendencja, żeby się jednak nie podnosić z choroby. Depresja jest ucieczką od świata, który przerasta, który boli. To choroba emocji, duszy, ogromne cierpienie psychiki. Dobrze jest więc znaleźć swój azyl, który nie pozwoli zamknąć się w sobie, zamknąć się na często trudną do ogarnięcia rzeczywistość. Depresja czasem daje mi mocno w kość, ciężko mi się pozbierać. Nie jest łatwo żyć na co dzień z depresją. Dobrze, że coraz więcej się o niej mówi.

Co daje Ci praca?

Zanim podjęłam pracę w Ogólnopolskim Biurze Pracy Osób Niepełnosprawnych, przez ostatnie dwa lata byłam bez pracy i bardzo mi ciążyło to, że nie pracuję. To pogłębiało mój chorobowy stan. Dzięki pracy mam krótkie, ważne cele do zrealizowania każdego dnia i mogę oderwać się od gonitwy myśli.

Na koniec zapytam jeszcze, czy chciałabyś powiedzieć coś osobom, które mają depresję i nie chcą podjąć walki o siebie?

Chciałabym im powiedzieć, że ich rozumiem, bo też przechodziłam przez etapy totalnego zwątpienia i rezygnacji. Wiem, jak to jest, kiedy człowiekowi na niczym już nie zależy. Najważniejsze jest, żeby nie uciekać od słowa depresja. Dziś ta choroba nie jest już czymś piętnującym, jak kiedyś. I tak jak trzeba iść do lekarza z chorym sercem czy chorą wątrobą, tak samo trzeba iść po pomoc z chorobą emocji  i nie wstydzić się tego. Trzeba dać innym szansę na przyjście z pomocą. Lekarz psychiatra jest takim samym lekarzem jak każdy inny. Warto jest też podjąć terapię, gdyż ona daje pozytywne rezultaty. Daje dużo wsparcia, siły i innego spojrzenia na chorobę, siebie i rzeczywistość. Depresję trzeba zaakceptować, to jest pierwszy krok w procesie zdrowienia.

Kim jest Monia na co dzień?

Na co dzień, jestem towarzyską osobą, aktywnie działającą i pozytywnie nastawioną do ludzi. Staram się być otwarta na nowe wyzwania, na to, co przyniesie życie. A ono jest pełne niespodzianek.

Dziękuję za rozmowę

Iwona Lewandowska